niedziela, 30 grudnia 2012

Wyśnione miłości

Jestem świeżo po zobaczeniu Wyśnionych miłości  Xaviera Dolana i początkowo w sumie nie chciałam nic pisać o tym obrazku z racji tego, iż moje odczucia są bardzo podobne do tych z Atlasu chmur Wachowskich. Ale za długo nad tym już myślę, zbyt wiele kłębi się w głowie, więc coś tam skrobnę.

Krótko o samej treści, krótko, bo generalnie pomysł do skomplikowanych nie należy. Mamy parę bohaterów, bliskich przyjaciół: Francis (Xavier Dolan) i Marie (Monia Chokri), którzy zakochują się w tym samym mężczyźnie, Nicolasie (Niels Schneider). Przez następne 1,5h obserwujemy zjawiska niekończących się flirtów, dzikich rywalizacji i podupadającej przyjaźni.

Co od razu rzuca się w oczy przy pierwszym zetknięciu się z tym filmem? Na pewno piękne ujęcia, urzekają, czarują, mhmm bajka. Do tego wpleciona idealnie dobrana muzyka nic tylko nadaje jeszcze większego wyrazu całej tej magicznej oprawie. Przyznaję, same zdjęcia przyciągają widza, wprawiają w poczucie, że patrzymy na coś coś wybitnego, artyzm wylewa się wiadrami, ale to tylko pozory. Te wszystkie cuda i bajery tylko przesłaniają bardzo płytki scenariusz. Na Filmwebie znalazłam kilka opinii podobnych do moich i pojawiło się pewne określenie idealnie pasujące do krótkiego scharakteryzowania Wyśnionych miłości - "pseudoartystyczny". Za dużymi zbliżeniami, spowalnianym tempem, nakładanym filtrem na obraz czy wcześniej wspominanymi wpadającymi w ucho piosenkami nie kryje się nic, pustka, płycizna, zero refleksji. To właśnie jest mój największy i w sumie jedyny konkretny zarzut do tego filmu.







Kolejną baaaaardzo baaaaaardzo istotną kwestią, którą udało mi się wyłapać, jest ukazanie subkultury hipsterów. Oni są wszędzie! Pojawiają się w każdym kadrze i swoją zajebistością zmuszają do podziwiania ich genialnych przedpotopowych idealnie dobranych kolorystycznie outfitów i fikuśnych fryzów! Są tacy...WOW! Nie da się tego nie zauważyć, pewnie niejeden młodzieniaszek oglądający ten film zazdrościł bohaterom stylu, kasy, wystroju mieszkań i tej mega wypasionej indywidualności!




Bohaterowie są jakby wyrwani z innej epoki, Marie do złudzenia przypomina Audrey Hupburn, Francis kradnie styl Jamesa Deana, Nicolas to współczesny Adonis z chłopięcą buzią i bujnymi blond lokami. Charakteryzacja jest aż przesadzona, widz obciążany jest nadmiarem oryginalności,  który w końcu prowadzi do mdłości i migreny. Vintage nie jest elementem, dodatkiem, ale stanowi jedną wielką, niesmaczną całość. Nie wiem czy tak miało być, czy Xavier niechcący za bardzo się rozszalał.

Pomimo tego wszystkiego, drogi panie reżyserze, mieć 21 lat i samemu stworzyć taki obrazek? Wybaczam wszystkie niedoskonałości, niedopracowane sceny i luki w scenariuszu, kawał dobrej roboty Xavierku odwaliłeś. Brawo i dozgonny szacun. A i dziękuję za przypomnienie mi o tak wspaniałej grupie jaką jest The Knife, mogłam odgrzebać stare płyty i pokochać je od nowa. THX :)



Filmweb 7,5/10
Kika 7/10 (było spoko bez urywania dupy)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz