piątek, 5 lutego 2016

Oscary 2016

To był długi i trudny rok dla Kiki. Obejrzałam masę wspaniałych filmów, w głowie kłębiło się tyle zaskakujących przemyśleń, a weny twórczej ZERO. Okres "przedoscarowy" jak wiadomo co roku daje mi recenzenckiego kopa. Pomalutku, kroczek po kroczku spróbuję ożywić swoje zardzewiałe już lekko filmowe natchnienie i urodzę kilka mam nadzieję bogatych interpretacji.

Rok 2015 przyniósł masę ciekawych produkcji, które doczekały się uznania ze strony Amerykańskiej Akademii Filmowej. Szczerze mówiąc śledziłam prognozy specjalistów już od wielu miesięcy, dlatego styczniowe nominacje nie zaskoczyły mnie zupełnie. Po raz kolejny pominięto czarnoskórych artystów, na co ci zirytowali się ogromnie, czego internauci standardowo nie puścili płazem.



W najważniejszej kategorii "The best picture" konkuruje aż 8 interesujących produkcji. Oglądamy i...oceniamy :)

Mad Max: Na drodze gniewu




10 nominacji:
  • Najlepszy film
  • Najlepszy reżyser: George Miller
  • Najlepsza charakteryzacja - WYGRANA
  • Najlepsza scenografia - WYGRANA
  • Najlepsze efekty specjalne
  • Najlepsze kostiumy - WYGRANA
  • Najlepsze zdjęcia
  • Najlepszy dźwięk - WYGRANA
  • Najlepszy montaż - WYGRANA
  • Najlepszy montaż dźwięku - WYGRANA

Tę oto znakomitość obejrzałam jako pierwszą. Będąc małą dziewczynką, mój drogi ojczulek katował mnie takimi trylogiami jak Gwiezdne Wojny, Indiana Jones czy właśnie "Mad Max" (za co oczywiście jestem mu dozgonnie wdzięczna), więc na premierę tego ostatniego oczekiwałam z największą niecierpliwością. Po seansie doznałam szoku, bo dawno nic nie dało mi aż tak ogromnej dawki przedniej rozrywki. Połykałam każdą poszczególną scenę w całości i smakowało wyśmienicie! Nawet nie było kiedy mrugać - tyle się działo! Za całą oprawę wizualną: efekty specjalne, zdjęcia, dźwięk i przede wszystkim montaż - Oscar murowany. Szybkość narracji i wielość akcji przy jednoczesnym minimalistycznym podejściu do dialogów nadało całości dynamizmu i efektownego tempa - dlatego też starałam się nie mrugać, by nie pominąć żadnego istotnego detalu. Istotnego z racji czysto rozrywkowej, absolutnie pomijam ważność merytoryczną. "Mad Max" nie jest niczym ambitnym w tym przypadku. Oglądamy na spokojnie natłok cudowności operatorskich, nie skupiając się przy tym na nieskomplikowanej fabule, której w sumie mogłoby nawet nie być. Bawimy się, nie interpretujemy, nie zastanawiamy nad ludzkim bytem. Pościgi, trupy i Tom Hardy. Najkrótsza recenzja świata.

Może i nie było ambitnie, ale kino wcale nie musi takie być, aby dawało przyjemność. Mnie taka umysłowa odskocznia dała dużo. Wyszłam z kina podekscytowana i wizualnie zaspokojona.

Filmweb: 7,3/10
Kika: 8/10

Marsjanin




7 nominacji:
  • Najlepszy film
  • Najlepszy aktor pierwszoplanowy: Matt Damon
  • Najlepszy scenariusz adaptowany
  • Najlepsza scenografia
  • Najlepsze efekty scpecjalne
  • Najlepszy dźwięk
  • Najlepszy montaż dźwięku

Jak widać zaczęłam od najmniej wymagającego od widza kina. Kolejna prosta rozrywka dla mas z przeuroczym Mattem Damonem na czele. Tutaj spotykamy się z powtórką fabularną z nagrodzonej w 2014 Grawitacji, z lekko domieszką humoru i liczebniejszą obsadą. Astronauta sam w kosmosie, musi wrócić na Ziemię, problemy problemy i problemy przed bite 3 godziny.

Tak jak w przypadku "Mad Maxa" bawiłam się dobrze. Matt poradził sobie w roli tymczasowego, samotnego mieszkańca Marsa. Jak widać Akademii też przypadł do gustu, co potwierdza jego jakże zaskakująca nominacja w roli pierwszoplanowej. Absolutnie kocham tego aktora i cieszę się z każdego jego sukcesu, ale niestety w tym przypadku uznałam wybryk amerykańskich specjalistów za przesadę. W jego grze aktorskiej w "Marsjaninie" nie ma żadnych fajerwerków ani zaskoczeń. Zaprezentował się przyzwoicie...i tyle. Sorry Matt, nie złość się :)

Co tam mamy jeszcze? Efekty specjalne- ok, scenografię - ok, przyjemne monologi głównego bohatera. Wszystko odpowiednio wyważone, przemyślanie i poprawne. Schematyczny hollywoodzki styl, pompatyczny i przekoloryzowany, ale fajny! Jednakże nominacji do Oscara nie powinno być ani jednej. Dobre, proste kino. Koniec kropka.

Filmweb: 7,6/10
Kika: 7/10

Most szpiegów




6 nominacji:
  • Najlepszy film
  • Najlepszy aktor drugoplanowy: Mark Rylance - WYGRANA
  • Najlepszy scenariusz oryginalny
  • Najlepsza muzyka oryginalna
  • Najlepsza scenografia
  • Najlepszy dźwięk

Powoli wchodzimy na wyższą półkę. Duet Spielberg - Kamiński znowu w akcji. Tutaj fabuła w przeciwieństwie do dwóch poprzednich produkcji wymaga ruszenia szarych komórek. Może nie aż tak bardzo, bo to przecież Ameryka, nawet najtrudniejsza historia musi być zaprezentowana lekko i banalnie, ale podkreślić muszę, że jest istotna. Zimna wojna zapisała się na kartach naszej historii, a nasz rodowity operatorski geniusz ukazał nam ją w odpowiednio wytonowanych szarych barwach. Nie wiem czy nie przesadzę tym stwierdzeniem, ale stylistyka "Mostu szpiegów" przypominała mi amerykańskie kino noir z lat '50. Gra światłocieni, jasna kolorystyka zachodu i chłodne barwy za granicą berlińskiego muru, niedopowiedzenia w kwestii moralności czy nawet charakterystyczne dla epoki kostiumy - ach, takie luźne skojarzenia, może to już zboczenie zawodowe.

Nasza opowieść skupia się wokół autentycznej postaci, amerykańskiego prawnika Donovana - granego przez doskonałego i w tym przypadku Toma Hanksa. Donovan decyduje się reprezentować w sądzie radzieckiego szpiega, Rudolfa Abela (Mark Rylance, słusznie docenionego przez Akademię), a na ówczesnych terenach ZSRR przetrzymują pewnego amerykańskiego pilota. Cóż więc należy uczynić? Robimy zamianę a wszyscy będą szczęśliwi. Tytułowy "Most szpiegów" odnosi się właśnie do tej legendarnej wymiany duszy za duszę.

Pomijając doskonały klimat, godny pochwały jest delikatnie moralizatorski wydźwięk ów produkcji. Reżyser stawia widza po stronie amerykańskiego mocarstwa, ukazując ZSRR jako oczywiście "tych złych". Jednakże wraz z postępem fabuły, odkrywamy ciepło i sympatię względem przetrzymywanego radzieckiego szpiega, co potwierdza choćby rodząca się przyjaźń między nim a głównym bohaterem - Donovanem. Z drugiej strony obserwujemy zmagania amerykańskiego pilota w radzieckiej niewoli, któremu daleko do bohaterskich ideałów. Dlatego przecięty odbiorca ma trudny orzech do zgryzienia, kto tu jest "tym dobrym"? Nasza Ameryka i reprezentujący go tchórz, czy wrogie mocarstwo z dobrodusznym artystą na czele? Może i ta czysta symbolika wydaje się być banalna, ale sprawnie trafia w nasze czułe serca. A dodając do tego fenomenalną, choć zrównoważoną grę Hanksa i jego pełne emocji spojrzenie podczas finalnej sceny na moście - śmiało zakwalifikować można najnowsze dzieło Spielberga do udanych.

Filmweb: 7,2/10
Kika: 7/10

Pokój




4 nominacje:

  • Najlepszy film
  • Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Brie Larson - WYGRANA
  • Najlepszy reżyser: Lenny Abrahamson
  • Najlepszy scenariusz adaptowany

Oj...zacznę nieprofesjonalnie. Jestem babą i płakałam na tym filmie jak głupia. Tak duża dawka emocji zawsze działa na mnie wybuchowo, a w tym przypadku serce zakuło mnie niejednokrotnie, a niechciane łzy spłynęły bystrym potokiem. Scenarzyści spisali się na medal, bo po seansie "Pokoju" duchowa sfera każdej kobiety popełni swoiste harakiri. 

Nie chcę powiedzieć za dużo odnośnie fabuły, gdyż widz zasiadający w fotelu i niewiedzący co za chwilę zobaczy, poczuje najwięcej. Ja niestety zostałam przedwcześnie poinformowana o tym co mnie czeka, oczywiście zrobiono mi to bez uprzedzenia, ale cóż, już przyzwyczaiłam się do tego, że ludzie uwielbiają karmić mnie spojlerami. A niech was szlag! Dlatego pozostawię ten film bez głębszego komentarza, to trzeba zobaczyć, by docenić wartość życia i piękna nas otaczającego. 

A na koniec Brie Larson - bardzo proszę o Oscara dla tej pani. Zmiażdżyła mnie, wypluła  a ja wiłam się z egzystencjalnego bólu. Mistrzowska kreacja!

Filmweb: 8,0/10
Kika: 8/10

Zjawa






12 nominacji:
  • Najlepszy film
  • Najlepszy aktor pierwszoplanowy: Leonardo DiCaprio - WYGRANA
  • Najlepszy aktor drugoplanowy: Tom Hardy
  • Najlepszy reżyser: Alejandro González Iñárritu - WYGRANA
  • Najlepsza charakteryzacja
  • Najlepsza scenografia
  • Najlepsze efekty specjalne
  • Najlepsze kostiumy
  • Najlepsze zdjęcia - WYGRANA
  • Najlepszy dźwięk
  • Najlepszy montaż
  • Najlepszy montaż dźwięku

Och Leo, dlaczego ty jesteś Leo... To będzie rok, w którym wreszcie może nie on, ale jego fani, doczekają się dla niego Oscara . Będzie miał z głowy tę całą nagonkę, że go nikt nie docenia, a przecież jest taki cudowny... Jak wiadomo już dawno statuetka powinna znaleźć się w jego kolekcji, niestety każdego roku, pojawiała się kreacja, która minimalnie wygrywała z jego bogatym aktorskim kunsztem. "Zjawa" dała mu pole do popisu i fakt jak bardzo się dla niej poświęcił i jak doskonale tę rolę przemyślał, powinno być potwierdzeniem tegorocznego sukcesu. 

Może jednak zaczniemy od oprawy wizualnej. Przez pierwszą godzinę projekcji przeżywałam obezwładniający audiowizualny orgazm. To co pan Iñárritu wymyślił dla widza przechodziło ludzkie pojęcie. Otwierająca film scena bitwy, nie bójmy się użyć tego słowa, była swoistym arcydziełem. Kamera podążająca za każdym z walczących bohaterów nachalnie wprowadzała widza w rozgrywającą się dziko akcję. Reżyser nie omieszkał w żywe, krwawe i brutalne obrazy walki, zmuszał nas do wędrówki przez śmierć, a my z odrazą lecz i fascynacją podążaliśmy krokami kamery, Po raz kolejny zastosowano technikę montażu zwaną "mastershotem", którą Iñárritu karmił nas zeszłego roku za sprawą oscarowego Birdmana. Oczywiście chodzi tutaj o pojedyncze długie ujęcie, nie pozwalające nam oderwać się od dziejącej się na ekranie akcji. Uwielbiam te magiczne zabawy w kinie "w poszukiwanie cięć".

Inną genialną sceną, przy której na chwilę wstrzymałam oddech, był pojedynek postaci granej przez boskiego Leo z niedźwiedziem. Cóż za realizm! Cóż za perfekcja! A żeby jeszcze dosłodzić w tej recenzenckiej cukrzycy, aktorstwo DiCaprio wniosło się tu na wyżyny. Właśnie wtedy odkryłam co takiego mój przyszły mąż zaprezentuje w nowej roli.

No to jeszcze trochę pozachwalam całość, zanim poleją się gorzkie słowa, których tak bardzo boję się wypowiedzieć. Nie specjalnie lubię streszczać fabuły, w czym czuję się nader słabo, ale żeby docenić to, co wielu krytykuje, muszę choć trochę wytłumaczyć co się dzieje na ekranie. Film skupia się na wędrówce ciężko zaatakowanego przez niedźwiedzicę Glassa (Leo), który to zmaga się z dziką i nieokiełznaną naturą, aby dokonać zemsty na człowieku (Tom Hardy) odpowiedzialnym za zabójstwo jego syna. Owa wędrówka ciągnie się w nieskończoność, groza i śmierć czają się na każdym kroku, widz jest wręcz bombardowany nieustającymi zagrożeniami, które spotykają głównego bohatera. Do tej przedłużającej się podróży, przerywanej metafizycznymi wizjami i okraszanej dźwięcznymi podcharkiwaniami poważnie rannego Glassa, należy podejść niestety krytycznie. Świszczący Leo rzeczywiście zwraca całą swoją uwagę i sprawdza się w swojej roli znakomicie, ale powolność akcji zmusiła mnie niejednokrotnie do cichego siorpania coli w obawie przed zaśnięciem. Piękne zdjęcia Emmanuela Lubezkiego na szczęście wyprowadzały mnie z tego chwilowego marazmu, dzięki czemu przypominałam sobie, że to właśnie natura gra tu pierwsze skrzypce i nawet jeśli teraz wydaję się być ona dla nas monotonna, za moment pokaże swoją nieokiełznaność. Niestety musiałam to sobie często uświadamiać, a przecież kino powinno być ciągłą, nieustającą audiowizualną przyjemnością, dzięki której zapominam o bożym świecie. Tutaj duży minus dla Iñárritu. Szkoda.

No ale wróćmy do plusów. Aktorstwo. Mamy trzy perełki. DiCaprio, Hardy i Domhnall Gleeson, o którym jeszcze nie miałam okazji wspomnieć. 
  • Leo - Chyba każdy pamięta jego rolę w Wilku z Wall Street. Energiczna, głośna i skandalizująca kreacja. Krzyczał, przeklinał, wychodził z siebie by osiągnąć aktorską perfekcję. Rola w "Zjawie" jest zupełnie inna, wyciszona, wręcz milcząca, ograniczona w słowa ale zaskakująco jak dla niego wyważona. Leo uwielbia się popisywać, postać Glassa jest jednak w jego wykonaniu cicha acz ekspresyjna. Te jego jęki, rzęchy, świsty skutecznie skupiają widzą na aktualnych, absolutnie niespektakularnych wydarzeniach. Ponadto jak już coś powie, to już powie. Doskonała przemiana godna statuetki. Jak nie, ratuje go już chyba tylko film o holokauście...
  • Tom - Moje wielkie zaskoczenie. Bardzo lubię tego aktora, ale chyba przede wszystkim z powodu ról jakie miał okazje przyjmować. Zawsze biła od niego taka sympatia i humor, nigdy nie zwracałam uwagi na jego warsztat aktorski. W "Zjawie" pokazał na co go stać. W przeciwieństwie do Leo, charakterystykę jego postaci poznajemy za sprawą słów, które wypowiada. Słyszałam wiele opinii, że Hardy swoją kreacją przewyższył nawet samego Leo! Oczywiście powodem jest właśnie scenariusz zbudowany zupełnie inaczej dla obydwu bohaterów. Glass - milczący samotnik poszukujący zemsty, oraz grany przez Hardy'ego Fitzgerald - rozgadany, egoistyczny buc. Krótko, idealnie dobrani charakterologicznie antagoniści. Więcej takich ról dla Toma proszę.
  • Domhnall - Właśnie zdziwiłam się, że nigdy o nim nic nie wspominałam. Nawet w tej recenzji nie padło słowo na jego temat, a o tym panu jest ostatnio bardzo głośno. Ten mało urodziwy rudzielec ma absolutnego nosa w wybieraniu dla siebie ról, ponieważ za cokolwiek się nie złapie, zamienia w złoto. Niepozorny z wyglądu, ale jakże wyrazisty na ekranie. Odkrycie ostatniej dekady! Postać kapitana w "Zjawie" niestety nie dała mu zbyt wielkiego pola do popisu, stąd też jak mniemam brak nominacji w kategorii aktora drugoplanowego, ale mimo wszystko słów kilka o nim powiem. Nie wyobrażam sobie nikogo innego, równie pasującego do przypisanej mu roli. Sprawdził się w 100%. Ponadto dialogi kapitana i Fitzgeralda były tak porywające, że czapki same spadają z głów. Rudzielcu mój ty, czekam na twoją życiową rolę. Np o holokauście :)
Podsumowując, wiele w "Zjawie" dzieje się przyjemnych dla oka i uszu rzeczy. Nie wspomniałam o dźwięku, mocny i groźny jak w "Mad Maxie", więc w tej kategorii mogę mieć problem z wyłonieniem ostatecznego zwycięzcy. Iñárritu  po raz kolejny pochwalił się swoim talentem, zatrudniając najlepszych ekspertów w swoich dziedzinach. Niestety w pewnych momentach ta magia unosząca się z jego kina rozmywała się gdzieś w eterze, psując artystyczny efekt. Smuteczek.

Filmweb: 7,4/10
Kika: 8/10

Spotlight




6 nominacji:

  • Najlepszy film - WYGRANA
  • Najlepszy aktor drugoplanowy: Mark Ruffalo
  • Najlepsza aktorka drugoplanowa: Rachel McAdams
  • Najlepszy reżyser: Tom McCarthy
  • Najlepszy scenariusz oryginalny - WYGRANA
  • Najlepszy montaż

Film absolutnie warty obejrzenia. Przede wszystkim ze względu na fabułę, bardzo aktualną i ważną. Kilka lat temu obległa nas informacja odnośnie pedofilii ściśle powiązanej z naszym przeukochanym, nietykalnym i świętym kościołem. Ten film w totalnym skrócie obrazuje nam, to co tak okrutnie odcisnęło na nas piętno zdrady głównych przedstawicieli katolickiej społeczności. Zacznę ponownie nieprofesjonalnie lecz personalnie. Do krzty obrzydliwie szczerze.

XXI wiek dał mi nie tylko pełnoletność ale i powolną możliwość podejmowania życiowych decyzji i stawiania się po konkretnej stronie barykady. Zostałam bierzmowana jak większość moich kolegów i koleżanek ze szkoły. Niestety kościelne paradygmaty i wszelkie nauki z nim związane zaczęły być dla mnie wtedy jasne i klarowne. Przepraszam za ową absolutną, może i rażącą szczerość, ale zniechęciły mnie one na tyle, by uznać całą instytucję kościelną za smutny, przekłamany i materialistyczny urząd. Cała sfera sakralna utonęła wtedy w moim pełnym sceptycyzmu umyśle. Znienawidziłam kościół, poniekąd zachowując Boga w sercu. Był to chyba rok 2003. Heh, wcześnie zaczęłam myśleć, co mnie bardzo cieszy. Cóż wywnioskować można, że od zawsze preferowałam racjonalizm nad fantasmagorycznymi powieściami. Mimo wszystko jednak przepraszam za powyższą dygresję, ale jest ona w miarę konieczna, bym przedstawiła swoje emocjonalne stanowisko w danej sprawie. Zekranizowanej, zwanej "Spotlight".

O samym filmie będzie krótko. Realizacja poprawna. Bez niepotrzebnych barwnych elementów. Ewenement produkcji związany jest z genialnym scenariuszem wartym złotej statuetki - tutaj nie mam wątpliwości. Widz stopniowo acz szczegółowo wprowadzany jest w istotę fabuły, jaką jest skandal związany z bostońskim klerem i jego seksualnymi preferencjami. Tematyka nie powinna być obca dla wszystkich żyjących i wychowujących się w moich czasach, ale odświeżenie i proste ponowne ukazanie tego obrzydliwego zjawiska społeczeństwu było zwyczajnie genialne. Samo prowadzenie scen, lekkie, szczegółowe i skrupulatne - wymaga docenienia.

Ponadto gra aktorska, zrównoważone ale jak poprowadzona! Brawa za reżyserię! A sami aktorzy z nominowanym do Oscara Markiem Ruffalo na czele zasługują na owację na stojąco. Bez niepotrzebnej przesady, odpowiednio stonowali ale jakże autentyczni! Zapomniałam, że jestem w kinie. Byłam ich bacznym obserwatorem, czujnie śledzącym każdy pojedynczy ruch. Przedstawioną historię kupiłam w 100%, Uwierzyłam i płakałam nad idiotyzmem praw rządzących aktualnym światem. Cóż, żyliśmy w ciemnogrodzie i obawiam się, że jeszcze długo w nim pożyjemy...

Nie mam zamiaru nikogo zniechęcać do religii katolickiej, bądź porzucenia Boga, w którego cały nasz polski kraj wierzy, apeluję jedynie o zniesienie celibatu w kościele. Jest to dla mnie wymysł idiotyczny, który sprowadził do wielu na wskroś złych zdarzeń. Cóż, chyba jedyny wniosek jest taki - trzeba bzykać by być normalnym, zmieńmy to.

Bardziej zwierzenia niż recenzowanie, ale dziękuję twórcom za angaż emocjonalny. Lubię to.


Filmweb: 7,6/10
Kika: 8/10
     

Big Short



5 nominacji:

  • Najlepszy film: (powiem tylko tyle, że Brad Pitt po raz kolejny na stołku producenckim, będzie kolejny Oscar?)
  • Najlepszy aktor drugoplanowy: Christian Bale
  • Najlepszy reżyser: Adam McKay
  • Najlepszy scenariusz adaptowany - WYGRANA
  • Najlepszy montaż

Nie zrozumiałam nic i przyznaję się do tego bez bicia. Nie wiem o co chodziło, co zrobili główni bohaterowie, czy to było dobre czy złe, opłacalne czy nie, istotne dla świata czy nie - po prostu ogarnięcie poziom 0! Wiem jedno, gospodarka runęła, a Amerykanie potwierdzili swoją głupotę tak nierozsądnie podchodząc do tematu nieruchomości hipotecznych. Szczerze, zawsze uważałam ich za idiotów, ale jeśli rzeczywiście tak brali kredyty jak to przestawił  film, to serio cud, że jeszcze potrafią się sami podcierać. 

Fabułę mam nadzieję streściłam w poprzednim akapicie. Więcej nie potrafię powiedzieć nic w tej kwestii. Zrobię jedynie to co potrafię, ocenię go pod względem realizatorskim. Może najpierw wytłumaczę czemu ten film jest tak niezrozumiały i dlaczego, po co, jaki efekt końcowy. Cała produkcja opiera się na dialogach obfitych w skomplikowaną terminologię maklerską, która pomimo tego, że jest wręcz łopatologicznie tłumaczona przez pojawiające się gościnnie na ekranie gwiazdy (m.in. Margot Robbie czy Selenę Gomez) i tak niewiele nam to daje by cokolwiek nasz mały móżdżek ogarnął. Oczywiście jest to fajne i innowacyjne, w natłoku niejasnych przeciętnemu Kowalskiemu skrótów i terminów pojawiają się pomysłowe objaśnienia, okraszone soczystym żartami, z popularną i chwytliwą muzyką w tle. Można kupić ten zestaw, czemu nie. Kika jednak zachwycona tym nie była.

Znowu muszę przyczepić się do głupoty Amerykanów. Trudne dialogi + łatwe wszystko inne i niby mamy arcydzieło? Amerykanie zmusili mnie do myślenia? Pokazali, że jednak robią zawiłe kino, wymagające skupienia? Absolutnie nie! Znowu starają się manipulować naiwnością przeciętnego widza. Skoro nie wiem co się dzieje na ekranie - to nie znaczy że muszę uznać cały film za ambitny. Skoro nóżka tupie mi przy każdej scenie, bo leci mój ulubiony kawałek - to nie znaczy, że ścieżka dźwiękowa robi cały klimat. A przede wszystkim, jak widzę fajną obsadę - to nie znaczy, że wzbiliśmy się na aktorskie wyżyny. "Big Short" jest dla mnie mętny i niespójny. Wszystko działa niezależnie, nie tworząc jednej produkcyjnej całości. W jednej chwili staram się zrozumieć jakiś biznesowy żargon i skupiam się na tym najbardziej, niestety tłumaczenie (czasem wręcz dziecinnie proste) nie oddaje jego pełnego znaczenia, przez co dalej nie wiem co się dzieje. Idąc dalej dostaję masę filmowych bonusów (które wciąż wymieniam), które niby mają rekompensować moją niewiedzę, ale to mnie niestety nie satysfakcjonuje. Obawiam się, że scenarzyści troszeczkę przesadzili, wiem, że ich cel był zamierzony, ale nietrafiony w mój gust.

Gra aktorska jest poprawna, niewybitna, nieoscarowa... "Big Short" obejrzałam z miłą chęcią i przyjemnością, pomimo swojej niewiedzy. Nie zdawałam sobie sprawy co się dzieje na ekranie i dlaczego tak jest, ale wciąż wyczekiwałam na ten zapowiadający się od pierwszych minut kryzys gospodarczy. Liczyłam, że niebawem dowiem się co zyskają na tym bohaterowie, ale się nie dowiedziałam. Oczywiście jest to tylko i wyłącznie moja wina, widać niedokładnie się skupiłam na fabule i wiele rzeczy mi umknęło, ale dobrnęłam do napisów końcowych i nudziłam się nawet mniej niż na "Zjawie" - prawdopodobnie najlepszym filmie roku, więc szacun, nie? Filmu nie polecam. Nic nie wniósł do mojego życia. Nic nie jest warte uwagi. Typowy amerykański przeciętniak, który chciał był legendarny.


Filmweb: 7,5/10
Kika: 6/10 (o łaskawa ja)

Brooklyn




3 nominacje:

  • Najlepszy film
  • Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Saoirse Ronan
  • Najlepszy scenariusz adaptowany
Uch...dobrnęliśmy do końca! Ostatni film nominowany w kategorii "Najlepszy film". Hmm. Myślałam, że będzie gorzej, serio, ale chyba znowu byłam bardziej pod wrażeniem rudzielca Domhnalla niż całej reszty. Nic nie szkodzi. To dobrze, że potrafi on uratować nawet najgorszy shit. Brawo ty <3

"Brooklyn" to kolejna mdła historia trójkąta, gdzie młoda Irlandka Eilis postanawia emigrować do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lepszego życia. Oczywiście tam zdobywa wykształcenie, poznaje chłopca, radzi sobie całkiem nieźle. Tak wygląda pierwsza część filmu. Niby monotonnie i nijako, ale w trakcie seansu przerwy na papierosa nie zrobiłam - więc coś mnie tam może i urzekło. Druga część filmu jest o wiele ciekawsza. Eilis wraca do Irlandii i spotyka ją szereg miłych niespodzianek. Dostaje wymarzoną pracę, poznaje najpiękniejszego, najwspanialszego i najbogatszego z wszystkich rudych na świecie (oczywiście wiadomo o kim mowa) i zaczyna ją żreć sumienie, czy wrócić do ukochanego poznanego w US i całkiem przeciętnej pracy, czy zostać w domu i wieść idealne życie z najpiękniejszym, najwspanialszym i najbardziej rudym z wszystkich bogatych. I ot mamy trójkąt o którym wspomniałam na początku akapitu, Co zrobi Eilis? Zaspojleruje, bo chcę zinterpretować ostatnią scenę, więc kto nie chce, niech nie czyta:

SPOJLER
Eilis wybierze ukochanego i powróci do Stanów. Rudemu złamie serce, bo wyjścia nie miała niestety innego. Otóż, będąc na emigracji, Eilis przed wyjazdem do rodzinnej Irlandii bierze tajemny ślub z ukochanym - za jego namową, a wręcz typową włoską nachalnością (tak, ten frajer jest Włochem) czym potwierdza swą dozgonną wierność i przynależność do ów chłopca. Jest jej bardzo ciężko wracać, ponieważ jej krótki pobyt w Irlandii zaowocował nie tylko w satysfakcje zawodową ale i przypływ dojrzałego, żywego uczucia względem przystojnego rudzielca Jima. Zaobserwować to można podczas sceny końcowej na statku odpływającym do Ameryki. Eilis z tęsknotą patrzy w stronę domu, jest zadumana, może i nieszczęśliwa. Wie, że popełniła błąd wychodząc za Włocha, który przywłaszczył ją sobie na całe życie i nic już tego nie zmieni. Pierwsza część filmu pokazała jak młoda, naiwna i bezsporna była Eilis, na wszystko się zgadzała, zero asertywności - ślub jest tego idealnym, beznadziejnym przykładem. W drugiej części filmu obserwowaliśmy naszą bohaterkę jako mądrą, doświadczoną przez los a nawet lekko sporną w kontaktach z Jimem i matką. Jest inna. Jest też odpowiedzialna, dlatego decyduje się na gorzki powrót do męża.
KONIEC SPOJLERA

Myślę, że dla samej końcówki, którą pokrótce opisałam w akapicie wyżej, warto zobaczyć ten film, Można nad nim troszeczkę podumać, nie jest ciężki, a scenografie i kostiumy robią przyjemne wrażenie. Aktorki nie skomentuję, bo za nią nie przepadam, ale Domhnall standardowo zmiękczył moje kolana, ukradł moje serce i skutecznie oderwał od lekko nudnej i oklepanej fabuły. Polecam romantyczkom i tylko im.

Filmweb: 7,0/10
Kika: 6/10









Podsumowanie:

Wow pierwsze na tym blogu, bo jeszcze nigdy nie udało mi się obejrzeć wszystkich nominowanych filmów przed galą oscarową! (teraz bijecie brawa dla Kiki, a ja kontynuuję) Statuetkę za najlepszy film odbierze zapewne "Zjawa" za najlepszą oprawę graficzną, aktorską i oczywiście reżyserską. Wszystko oprócz fabuły było tu perfekcyjne. Należałoby też docenić "Mad Maxa" za spójność i realizację prostego acz doskonałego dzieła filmowego. Może i jego płytkość nie jest warta statuetki, ale przynajmniej fabuła się nie rozpadała. Akademio, decyzja należy do Ciebie!